KATARZYNA KONEWECKA-HOŁÓJ

Iskierka nadziei

ROZMAWIAŁA: DAGMARA RYBICKA

facebook instagram pinterest linkedin

Piękny Anioł w zupełnie nowej, wręcz idealnej roli. Potrzebowałaś czasu, aby oswoić się z myślą, że świat patrzy teraz z uwagą?

Mam powiedzieć prawdę (śmiech)? Gdy zaskoczenie minęło, poczułam się wyróżniona. W gronie ambasadorek kampanii Patrizii Aryton są kobiety wspaniałe i odważne, które każdego dnia zmieniają świat. Ten, w jakim dziś żyjemy, stawia przed nami kolosalne wyzwania. Jednym z nich jest pewność, że jesteś idealna, jedynie wtedy, kiedy jesteś sobą.

Czujesz się idealna?

Jeśli zdołamy zdefiniować ideał, będzie to chwila, w której - z przymrużeniem oka mówiąc - wszystko przewróci się do góry nogami. Marka Patrizia Aryton otworzyła przede mną zupełnie nowe wyzwania, przyznaję, że początkowo czułam się zawstydzona na myśl o sesji zdjęciowej w luksusowej odzieży. W ciągłym biegu, w kaloszach na stopach nie doczytałam scenariusza i gdy znalazłyśmy się na miejscu byłam jedyną uczestniczką, która nie miała pojęcia, co za chwilę się wydarzy.

Te kalosze to musi być jednak poważna sprawa.

Jest, ponieważ w mojej pracy docieram do miejsc, które trudno znaleźć nawet za pomocą mapy. Jak to zwykle bywa, powstaniem Stowarzyszenia Piękne Anioły zarządził przypadek, bo nigdy nie planowałam zająć się świadczeniem profesjonalnej pomocy. Pewnego zimowego dnia na mojej drodze stanęły dzieci – zziębnięte, skulone, oczekujące na autobus, który zawiezie je do domu. Zawróciłam i odwiozłam je pod wskazany adres. Warunki jakie zobaczyłam były porażające. Funkcjonując w większych miastach, nie zdajemy sobie sprawy, jaka jest skala ubóstwa w Polsce. Te rozpadające się domy w miejscach zapomnianych przez ludzi i Boga mają negatywny wpływ na przyszłość najmłodszych – siła biedy jest znacznie bardziej potężna, niż wychowanie, jakie odbierają w domach. O dzieciach spod tych strzech mówi się, że są przezroczyste.

Niedowierzanie zastąpiłaś działaniem?

Najpierw musiałam otrząsnąć się ze zdumienia, że jak to możliwe, że w pobliżu Krakowa jest całkiem inny świat. Podzieliłam się tym z grupą przyjaciół – wśród nas była nauczycielka pracująca w szpitalu i lekarz pediatra, które opowiedziały nam, że na oddziale są dzieci, które po wyleczeniu wcale nie cieszą się, że wracają do domu. Świetnie się czują w szpitalnym łóżku, są uśmiechnięte, zadowolone idąc do świetlicy, aby bawić się i malować na kolorowych stolikach. Nie było trudno ułożyć układankę – to były dzieci z domów zagrzybionych, zapleśniałych, zimnych, nieoświetlonych, którym w szpitalu było dobrze. Mama przyjeżdżała z wizytą, a one miały coś, czego w domu nie ma. I najprawdopodobniej nigdy nie będzie.

Pojedyncze przypadki, czy coraz więcej jest takich dzieci?

Nie rozmawiamy o incydentach. Dramat maluchów polega na tym, że wszyscy gotowi się nimi zająć funkcjonują w dużych miastach. Są możliwości, istnieją organizacje czy firmy, które chętnie wspierają. Ci najbardziej potrzebujący mieszkają w malutkich wioskach, gdzie wszystko jest słabiej rozwinięte. Weszliśmy kiedyś do domu w przygranicznej miejscowości, w której jedyną pracę oferowała kopalnia, więc po jej zamknięciu nastąpił impas. Gdy usiedliśmy w pokoju przedzielonym meblami na pół zauważyłam sześcioramienny żyrandol z jedną żarówką po stronie chłopców. Zapytałam dziewczynek, co się stało. Naturalnie, bez zająknięcia odpowiedziały, że nie mają, bo chłopcy jeszcze lekcje robią.


Katarzyna Konewecka-Hołój

facebook instagram pinterest linkedin

Aż trudno uwierzyć, jeśli bez kłopotu latamy w kosmos.

Wolimy nie zauważać, bo bez tej wiedzy wygodniej się nam żyje. W początkach działalności moją odpowiedzią na niemoc sytemu stała się chęć zrewolucjonizowania ubóstwa. Była we mnie niezgoda na to, co się dzieje, jak wygląda system opieki społecznej. Chciałam tym wstrząsnąć, jednak szybko zrozumiałam, że konkretne efekty można osiągnąć małymi krokami, pracując u podstaw dzień po dniu.

Czym dokładnie zajmują się Piękne Anioły?

Koordynowaniem remontów dziecięcych pokoi na terenach zapomnianych, w domach, gdzie czasami jest aż tak źle, że się nie da pomóc, bo trzeba by było wszystko zburzyć i cegła po cegle stawiać od nowa. Jaki sens miałoby pomalowanie pokoju, w którym ściany są tak miękkie od wilgoci, że bez trudu można w nie włożyć palec. Za każdym pomysłem i remontem stoją ludzie – członkowie stowarzyszenia, wolontariusze i sponsorzy.

Jakie jest pierwsze wrażenie, gdy poznajesz rodziny? Zdumienie, przerażenie, wdzięczność?

Po 10 latach działalności w żadnym domu nie jestem niczym zaskoczona. Jeśli chodzi o podopiecznych – są zdumieni, że w progu pojawia się ktoś ze Stowarzyszenia. Zupełnie nie wierzą, że jesteśmy w stanie od A do Z wyremontować pokoje dzieci, kupić wszystkie meble, pościele, kołderki, lampki na biurko i na sufit, dywaniki i półeczki na książki i kwiaty w doniczkach. Nasza praca jednak nie kończy się w chwili, gdy wnętrze jest jak z katalogu. W naszych działaniach chodzi o to, żeby pokazać dzieciom, że nie są skazane na dziedziczoną biedę i mogą dostać równe szanse, o których mówią wszyscy dookoła. Dlatego organizujemy też programy mentoringowe i stypendialne.

Jak zdołałaś sobie poradzić w dwóch rzeczywistościach jednocześnie?

Umiejętność przyszła z czasem. Przełomem był dom, w którym mieszkały dzieci totalnie wycofane z grona rówieśników. Nie było w nim odwiedzin, maluchy nie utrzymywały kontaktów z ludźmi, nawet z rodziną żyjącą w nieco innych standardach niż one. Nie miały szans na jakiekolwiek inne wzorce, dla nich życie miało początek i koniec w obrębie domu. Nie cierpiały poprzez brak świadomości, co tracą, więc ledwo żywe łóżko ze śrubą, która wbija się plecy z przedartego materaca stanowiło normę. Gdy zapytaliśmy siedmiolatkę, siedzącą na rozklekotanym taborecie z ołówkiem i kartką w rączkach, o czym marzy i co by chciała, po chwili z euforią, jakby mówiła o jakimś cudzie świata, przyznała, że tak by się jej marzyło krzesło obrotowe, tak by je chciała... Wtedy serce ściska. Podobnie, gdy życzenia dotyczą kolorowej pościeli.


Katarzyna Konewecka-Hołój

facebook instagram pinterest linkedin

Zdarza Ci się płakać?

Tak, mamy tak nietypowych podopiecznych i niesamowite historie, że, gdy zdarza mi się prowadzić na uniwersytetach prelekcje dla pracowników socjalnych, podczas których opowiadam o naszych doświadczeniach w terenie, w ich oczach również widać łzy. Jednym z większych sukcesów Pięknych Aniołów jest historia, jaka miała miejsce pod Nowym Sączem – o pomoc dla rodziny poprosił nas pracownik socjalny. Mama, uciekając przed przemocowym ojcem, zdecydowała się zamieszkać w budynku przeznaczonym do rozbiórki na gołym betonie, bo nie było tam nic więcej. Kupiła żółtą gąbkę budowlaną, z metra w rolkę zawiniętą, pocięła na trzy części i zrobiła z niej łóżka dla dziewczynek. Do współdziałania przyłączył się zakład karny, dyrektor zaoferował, że osadzeni pomogą zrobić remont. W trakcie prac najmłodsza dziewczynka zdradziła mi powód, dla którego chodzi do sadu i pomaga zbierać jabłka. Marzył się jej telefon, ale potem pomyślała, że po co jej on, skoro i tak nie ma koleżanek do których zadzwoni. Wymyśliła, że lepiej, jeśli uzbiera na owieczkę – wreszcie będzie miała przy domu przyjaciela...

Jak w takich chwilach powstrzymać emocje?

To nie koniec historii! Wcześniej pomagaliśmy rodzinie, w której mama zmarła na nowotwór. Dziewczynkami zajął się tata, otrzymał sporo wsparcia, które ułatwiło dostosowanie się do nowej sytuacji. Te z kolei obserwowały naszego Facebooka, na którym opisałam, jak Ania pomaga w ogrodzie, bo chciała kupić telefon, ale stwierdziła, że ważniejsze jest mieć przyjaciela-owieczkę. Po tygodniu od publikacji dzwoni ten tata i pilnie zaprasza do siebie, bo dziewczynki coś przygotowały, ale za żadne skarby nie chcą zdradzić, co. Zajeżdżam, obie dziewczynki podekscytowane, a na stole czeka przygotowana piękna paczuszka, jakaś torebeczka i laurka.

Co było w środku?

Nim się przekonałam musiałam zapewnić, że przesyłka dotrze do Ani od owieczki. Pojechałam przekazać prezent, którym okazał się telefon komórkowy. Dzwonię do ojca, ten na szczęście już wie, że córki zamieniły w lombardzie tablet na telefon. Po kolejnym wpisie zgłosił się właściciel lombardu, który oddał dziewczynkom tablet.

Dobro rodzi dobro?

Tak chyba jest, jeśli dziesięcioletnie dzieci, które straciły matkę, czują, że skoro dostały tyle od ludzi, powinny pomagać dalej. Na naszej drodze stanęło wielu ludzi i firm o wielkich sercach wspierających działalność stowarzyszenia. Jedni dają materiały, inni organizują zbiórki wśród pracowników, kolejni chcą kłaść panele i malować pokoje! Takie postawy ogromnie nas cieszą.

Zatem służba dla ludzi zmienia.

Zderzając się z historiami często dramatycznymi i okrutnymi zmiana jest oczywista. Z wykształcenia bliżej mi do handlu i reklamy niż pomagania. Pomimo mocnej psychiki, telefon aby przyjechać do domu, gdzie tydzień wcześniej zabrano matkę do więzienia, bo w asyście dwójki dzieci urodziła trzecie w łazience, które zawinęła w gazety, wsunęła w misce pod łóżko i poszła z tymi dziećmi spać na nim, jest wstrząsający. Wejście do takiego mieszkania, obserwowanie zdezorientowanych sytuacją dziewczynek, gdy celem jest rozmowa o pokoju i kolorach tapety wydaje się skrajnie niedorzeczne. A jednak się dzieje, bo bez tego babcia, która stanowi pieczę, straci maluchy. Dziś o wiele bardziej rozumiem ludzi, słucham z uwagą, co do mnie mówią. Przestałam oceniać na pierwszy rzut oka, a niejednoznaczność wyzwoliła we mnie delikatność w rozmowach. Odkąd powstało Stowarzyszenie, moja rodzina zaczęła żyć szczęśliwie, mamy wdzięczność za to, co jest naszym udziałem. Zyskaliśmy wartości, na które nie ma ceny. Każdego dnia poranek napawa uśmiechem, świeci słońce, my możemy być razem. Nauczyliśmy się cieszyć z małych rzeczy.

Jakie perspektywy mają ubogie dzieci? Wasze wejście pod ich dach to ta iskierka nadziei?

Dokładnie, dopiero wtedy zaczynają rozumieć, że skoro tak się urodziły, to wcale nie tak mają mieć zawsze. Dużo rozmawiamy, motywujemy, aktywnie rozwijamy projekt „Mój rówieśnik, moje wsparcie”, dzięki któremu dzieci uczą się, jak wspierać i jak nie wykluczać ze względu na odmienny wygląd, zdanie, styl bycia. Uczymy współpracy, jednocześnie wzmacniając dzieci i ich rodziny w sposób, który nie krępuje – staram się być jak kameleon, wchodzę do mieszkania, gdzie ludzie załatwiają potrzeby do wiaderka, bo brakuje wychodka, a oni nie czują przy mnie dyskomfortu. Bieda wciąż jest tematem trudnym. W naszej mentalności pokutuje, że należy ją schować, nie pokazywać. My musieliśmy się nauczyć, jak dyskretnie pomagać rodzinom, a wsparliśmy ich już kilkaset.


Katarzyna Konewecka-Hołój

facebook instagram pinterest linkedin

Były chwile zwątpienia, chęć rzucenia wszystkiego?

Nie przypominam sobie (śmiech)! Ale zdarza się, że czasem mówię do męża, jakie to wszystko obciążające, jak to się rozrosło, że strasznie ciężko. Ponarzekam i wracam na dobry tor, bo przecież „zgasić światło” mogę jedynie wtedy, kiedy nie będzie złotówki na remonty. I tak płyną kolejne dni, a moje biurko przy komodzie w sypialni niezmiennie jest centrum dowodzenia.

Są kolejne plany?

Wiele jest spontanicznych momentów, kiedy odbieram kolejny telefon od pracownika socjalnego z informacją, że jest rodzina, której trzeba pomóc. Wtedy czuję niesamowity przypływ energii i przystępujemy do działania. Bez zaplecza, doświadczenia i planu jednak niewiele by się udało. Chcemy, aby nasze działania były coraz bardziej profesjonalne, pozwoli to na pomoc większej ilości rodzin. Chętnych do pomocy jest mnóstwo! Trzeba „tylko” ich znaleźć. Pomagają również działania w mediach społecznościowych – to ogromna siła obecnych czasów.

A marzenia?

Są bardzo wyraźne. Życzyłabym sobie, aby moje życie w dalszym ciągu składało się z różnych szczęśliwych przypadków, które udaje nam się spowodować. Chciałabym, aby moje dzieci w świecie tak mocno nastawionym na „mieć”, „być” i „ja” nie poszły tą drogą, tylko starały się rozumieć ludzi obok. Świat niszczą złe relacje, dlatego jeśli chcemy być idealni, bądźmy po prostu sobą, zamykając w szafie płaszcz, w którego kieszeniach są egoizm, nienawiść i brak zrozumienia.


Katarzyna Konewecka-Hołój

KATARZYNA KONEWECKA-HOŁÓJ

Mieszkanka gminy Kocmyrzów-Luborzyca, założycielka i prezeska Stowarzyszenia Piękne Anioły. Stowarzyszenie w ramach akcji „Słoneczne Pokoje” wykonało ponad 200 remontów pokoi dla ponad 600 dzieci dotkniętych ubóstwem. Słoneczny pokój to miejsce, w którym każde dziecko ma swoje biurko i łóżko. To pokój bezpieczny, ciepły, w którym jest światło i w którym rodzą się nie tylko marzenia, ale i ambicje.

facebook instagram pinterest linkedin